4. Zła higiena snu; 5. Nieporządne środowisko do spania; Jeśli nie śpisz i zastanawiasz się „dlaczego nie mogę spać?”, nie jesteś sam. Chociaż sen jest istotną częścią dobrego zdrowia, nie zawsze przychodzi łatwo, nawet jeśli masz najlepszą poduszkę do drzemki.
Elson. Jako dziecko marzyłem by mieć duży dom, żeby mama się więcej uśmiechała, tata mnie kochał i żebyśmy mieli psa. Później zacząłem dorastać. A dorastanie jest najgorsze co może człowieka spotkać. Wraz z dojrzewaniem życie staje się wyblakłe jak stare fotografie. Patrzymy wstecz i wszystko jest bardziej barwne, czujemy to o wiele mocniej. I na samą myśl, że nigdy już nie dotkniemy tych chwil, nie wgryziemy się w tą naszą tęczę rodzi smutek i tańczącą na rzęsie łzę, która w końcu skacze jak na bungee i upada z ogromnym hukiem o podłogę. Wraz z dorastaniem każdy cios boli mocniej, a każdy kolejny kop od życia jest coraz mocniejszy. Uczymy się upadać i to najgorsza z lekcji. Bycie na dnie jest piekłem w naszych sercach. To poczucie, że jest się nikim, beznadziejną jednostką, która nie wiadomo po co jeszcze tu jest. Myślimy częściej o śmierci. Często jej pragniemy. To śmieszne, bo mówią, że to nasze najpiękniejsze lata. Tylko dlaczego nasze piękne lata to ciągłe blizny na naszych ciałach? Czemu byliśmy piękni, a dziś jesteśmy brzydką mapą ran? Rzadko myślimy przyszłości, bo się jej boimy. Przecież każde jutro zaczyna się od ogromnej czerni, skąd pewność, że nas nie pochłonie? Nasze serca funkcjonują mocniej i nie chodzi tu o anatomiczne sprawy, a o te metaforyczne. O serce, które jest alegorią wszelakich odczuć. Pojawiają się osoby, przez które nasze serce przyśpiesza pracę, jakby chciało dogonić czas i zatrzymać go by to nigdy się nie kończyło. Wzrasta poziom chemii w naszym ciele, bez żadnych tabletek, a na pewno nie od zaliczenia na dwójkę sprawdzianu z chemii. Ale od pierwszych miłości. Tych najmocniejszych uniesień. Pierwsze równomierne drganie warg z ukochaną osobą. Pierwsze spojrzenia głęboko w oczy i odkrywania w nich przyszłości jaką byśmy chcieli. Nie jest już wtedy czarna. Obiera kolor tęczówek tak uwielbianych przez nas, a prowadzi nas przez nią dłoń, której dotyk jest jak narkotyk. Miłość jest jak narkotyk. Stajemy się ćpunami. Chcemy ją ćpać w największych dawkach. Często robiąc dla niej wszystko, byle ją mieć. Byle zdobyć towar, choć często bywa zwykłym szajsem. I pierwsze pęknięte serce. Wtedy się umiera codziennie. Patrzysz w sufit, a on zamiast mieć swój standardowy kolor zamienia się w odtwarzacz i pokazuję Ci najpiękniejsze chwile. Organizm zaczyna się z Tobą bawić i słyszysz, czujesz tą osobę. Umierasz wciąż umierasz ze słodką śliną na dolnej wardze po tych namiętnych pocałunkach. Ile razy już umierałeś? Nawet nie potrafisz zliczyć. To takie normalne już. Czemu znajome nam bardziej są upadki, stany umierania, łzy i nieprzespane noce, niż nasi bliscy, szczery uśmiech, albo dłoń, która nie ma schowanego noża, by odciąć Twoją? Brakuję nam szczęście, brakuję nam w nas dziecka. Cały świat dookoła oczekuję od nas byśmy byli dorośli, zapomnieli o tym kim jesteśmy, a robili to co nam każą. Staliśmy się dorosłymi dziećmi mającymi wieczny żal do życia i do innych. To z wiekiem narasta, aż w końcu pękamy. Wylewa się z nas to hektolitrami, zazwyczaj za pomocą wymiocin spowodowanych za dużą dawką wódki. Ale pieprzę to. Nie założy mi nikt kajdanek. Marzę o kobiecie, która będzie zwyczajnie wyjątkowa i wyjątkowo zwyczajnie pokocha złamane serce zlepiając je swoimi pocałunkami. Marzę o podróży po najpiękniejszych stolicach świata by później móc powiedzieć, że najpiękniejszą rzeczą jaką widziałem są tęczówki, które kolorują przyszłość. Chciałbym mieć kiedyś dzieci, ale by nigdy nie przestali nimi być. Chciałbym polecieć na Hawaje i przeżyć tam najlepsze wakacje świata. Chcę kochać, chcę marzyć, chcę być sobą. Ale za każdym razem, gdy to mówię dostaję sto kul w sam środek czaszki bym otrząsnął się i powrócił do rzeczywistości. Spojrzał za okno i zobaczył, że przecież to wszystko jest szare. Jestem beznadziejnie nieidealny i nikt w życiu nie pokocha mnie tak jakbym chciał - całą duszą i sercem. Wymuszam uśmiech. Poczekam, usiądę i poczekam na szczęście. Może w końcu przyjdzie. A może znowu umarłem i czas na piekło? Nie wiem. Ale jeśli chcesz, weź nawet najtańsze wino z biedronki. Usiądź obok. Posiedźmy i zróbmy tak by ta beznadziejność była cholernie wyjątkowa.
Bluefaces Στίχοι Nie mogę spać: Światła gwiazd, / W te noc oświetlają nas. / Na czas rozejdą się. / Szybks. Piotr Pawlukiewicz 22 niedziela zwykła. Rok A. Msza święta - bazylika św. Krzyża 28. 08. 2005 r. 21 Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie. 22 A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie». 23 Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki». 24 Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. 25 Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. 26 Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? 27 Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Twoje serce ożyje Kiedy Jezus zapowiedział swoje zwycięstwo nad śmiercią, które miało dokonać się na Golgocie, Piotr mocno zaoponował: „Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie!” Apostołowi było wtedy dobrze ze Zbawicielem. W jego słowach zawarte było mniej więcej takie przekonanie: Panie Jezu, stajesz się coraz bardziej sławny. Twoja mądrość i cuda nie mają sobie równych. My przy Tobie także stajemy się znani i podziwiani. Wszystko dobrze się układa. Obyś żył jak najdłużej! Gdzie nam będzie tak dobrze, jak z Tobą. Piotr, jak miliony ludzi na świecie, chciał się w życiu dobrze ustawić. Nie tylko w sensie materialnym. W jednym z radiowych kazań w lipcu wspominałem o kompleksach, niedowartościowaniu, z jakim zmaga się wielu ludzi. Niemało jest kobiet, które gdzieś na dnie serca, nie wierzą w swoją wartość i piękno. Czują, że muszą zasłużyć na to, by być kochane. Wielu mężczyzn uważa się tak naprawdę za tchórzy i nieudaczników. Takie przekonania to największe i najbardziej skrywane tajemnice tych ludzi. Jaki wpływ mają one na życie człowieka? Jedni uciekają od otoczenia. Żyją w samotnej depresji i stagnacji. Ich obroną jest niechęć do świata, uciekają w alkohol, internet. Bywa, że czasami kryją się w intensywnej pobożności, która tak naprawdę jest ucieczką od życia, od samego siebie. Ale są tacy, którzy reagują odwrotnie. Przekonanie, iż są małowartościowi popycha ich do nieprzeciętnej aktywności. Prą do przodu, bo ciągle goni ich przerażająca myśl: „tak naprawdę, to ciągle niewiele znaczysz”. Nieustannie mało im sukcesu, osiągnięć, uznania. Takie życia opiera się na wielu półprawdach. Czytałem niedawno artykuł o wykształconych, dynamicznych, eleganckich kobietach. Są już po trzydziestce, ale pozostają ciągle pannami. Jedna z nich stawia retoryczne pytanie: a może warto się z tym pogodzić, że zawsze będziemy same? Tymczasem trzeba inwestować w siebie. Ta inwestycja to praca w agencji reklamowej, języki obce, rejsy żaglówką. Patrząc na tę sytuację z zewnątrz ktoś może powiedzieć: to rzeczywiście kobieta sukcesu. Jednak w całym artykule nie ma ani słowa o tym, jak się takiej samotnej kobiecie będzie wiodło wtedy, gdy uroda minie, do firmy przyjdą młodsi i zdolniejsi, a choroby nie pozwolą już pływać na żaglówce. Gdy zamiast radości z wnuków pozostanie oglądanie pożółkłych dyplomów. O tym bohaterki artykułu nic a nic nie wspominają. Pewnie niepokoją się w głębi, że popełniły w życiu i nadal popełniają jakiś poważny błąd, ale gazecie, znajomym nigdy tego nie powiedzą. Apostoł Piotr też chyba czuł się niepewnie. Na zewnątrz jednak grał kogoś innego. Przynależność do grupy najbliższych współpracowników sławnego Jezusa bardzo mu odpowiadała. Był tam kimś ważnym. Robił przy Jezusie karierę i gorąco pragnął, by nic nie zakłóciło tego układu, w którym mógł kryć słabości swojego serca. To nie był tylko problem Piotra. Z tym zmaga się każdy z nas. Jak znieczulić ból doświadczanej słabości? Jak dorosła kobieta może ukryć, że ma w dużej części serce zalęknionej, nie kochanej dziewczynki? Próbuje rządzić wszystkim i wszystkimi. Żyje w lęku i dlatego chce nieustannie kontrolować swoje otoczenie. Jak dorosły mężczyzna może ukryć, że w głębi jest chłopcem, który boi się życia i tego, że to się kiedyś wyda? Staje się perfekcjonistą, niewolnikiem pracy, zakochanym we własnej inteligencji pozerem. Kiedy tacy ludzie uporają się w ten sposób z poczuciem niedowartościowania, to bronią potem zaciekle swojej pozycji. Ale Bóg im często na to nie pozwala. Jak byś zareagowała, gdyby ktoś ci powiedział, że twój małżonek cię zdradzi? Czyż nie powiedziałabyś: Nie mogę na to pozwolić! To przecież coś strasznego. Tu chodzi o naszą rodzinę, o dzieci! Każdy żyjący w normalnym małżeństwie mąż, każda żona by tak powiedziała. A Jezus zapowiedział Piotrowi zdradę i dopuścił do niej. Dlaczego to uczynił? Bo chciał Piotra ratować. Nie mówił o tym wcześniej Apostołowi, bo on by tego jeszcze nie zrozumiał. Zapewne sprzeciwiałby się mówiąc: Panie Jezu, mnie nie trzeba wcale ratować. Jestem spełniony, a sprawy mają się całkiem dobrze. Ale potem, na dziedzińcu świątyni, zdruzgotany Piotr poznał prawdę. Grał bohatera. Popisywał się. Ciągle udowadniał sobie i innym swoją wielkość. Gdy to zrozumiał, gorzko zapłakał, łzami płynącymi z dna odkrytej pustki. Piotrowi zaczęło się już wszystko walić wcześniej, kiedy Zbawiciel tak łatwo poddał się w Ogrójcu. Zapewne Apostoł patrzył na Mistrza i pytał Go wzrokiem: Jezu, dlaczego nie walczysz? Dlaczego pozwalasz by to, co osiągnęliśmy przez lata teraz zostało zaprzepaszczone? Odpowiedzi na to pytanie udzielił 33 lata wcześniej starzec Symeon, gdy mówił do Maryi, że kiedyś Jej Syna i ją samą spotka wielkie cierpienie. Jaki będzie jego sens? Aby na jaw wyszły zamysły serc wielu. Jezus powiedział w Ogrójcu do Piotra: schowaj miecz. Ty chcesz ratować coś, czym chronisz swoje serce, a tę siatkę maskującą trzeba rozerwać. Wtedy poznasz prawdę o sobie i ja będę mógł cię uzdrowić. Wielu ludzi, gdy dzieje się coś złego, gdy tracą pracę, współmałżonka, zdrowie chcą – jak Piotr mieczem – bronić swojego życiowego układu. Dają na mszę w tej intencji, idą na pielgrzymkę, proszą księdza o rozmowę. Nie mogę ocenić wszystkich takich sytuacji, ale zapewne bywa i tak, że Bóg próśb nie wysłuchuje. On wie, że to jest dla człowieka wielka tragedia, ale próba musi się dokonać. Aby na jaw wyszły zamysły serc – małżonków, dzieci, matki czy ojca. Czy to był koniec lekcji Piotra? Czy Jezus chciał tylko przekonać swojego ucznia, że jest słabym człowiekiem? O nie. Ta historia trwała dalej. Po śniadaniu, które Zmartwychwstały spożył z Apostołami, Zbawiciel rozpoczął rozmowę z Piotrem. On nie chciał tego załatwić na zasadzie było-minęło. Wielu z nas do spraw bolesnych nie chce wracać. Ale Jezus stawia Piotrowi pytanie: Szymonie, synu Jana czy miłujesz mnie więcej aniżeli ci wszyscy? Jezus o zdradzie nic nie mówi, ale dla wszystkich jest jasne z czym ten dialog się wiąże. Jezus zadał Piotrowi najważniejsze pytanie, przed którym staje każdy z nas po doświadczeniu grzechu: jakie masz serce? Piotrze, teraz, gdy upadłeś, co powiesz o swoim sercu? Jakie jest twoje serce pyta Zbawiciel ciebie Anno, Krzysztofie, Małgorzato, Łukaszu, Katarzyno? Pyta ten, który widział nasz grzech. Widział aborcję, zdradę małżeńską, kradzież, pijaństwo, stosowanie antykoncepcji. Powiedz, jakie jest Twoje serce? I teraz jest moment najważniejszy: czy dostrzeżesz, że mimo wszystko twoje serce tam, na dnie jest dobre, bo Chrystus odkupił je na krzyżu? Czy uwierzysz w to mimo porażki, którą Bóg dopuścił, aby zdemaskować twoje kłamstwo i grę, którymi chciałeś kryć lęk o swoje „ja”? Jeśli nie uwierzysz, możesz doświadczyć rozpaczy Judasza i pozostać w świecie nieustannego oskarżania samego siebie albo rzucić się w hiper wydajność. Piotr odpowiedział: kocham Cię Jezu. Tam na dnie, moje serce jest dobre. Ja dopiero teraz wiem, że tam, na dnie jestem dobrym człowiekiem. Bo Ty mnie odkupiłeś. Twoja miłość wyzwoliła mnie ze skrywanego przekonania, że jestem kimś wybrakowanym. Już nie muszę się tego bać. Jestem wolny. A Ty wierzysz w to? Jaki jesteś w głębi serca? Dobry czy zły? Nie myśl teraz o swoich osiągnięciach, profesji, o uznaniu jakie cię otacza. Gdyby ci zabrać przyjaciół, którzy cię chwalą, twój perfekcjonizm i pracowitość, to kim jesteś jeszcze tam, na dnie serca? Wielu odpowie: nikim. Po prostu nędzą. Bez dyplomów, pozycji zawodowej, znajomych czy pielęgnowanej urody jestem niczym. I ta świadomość tak potwornie boli. Wielu ludzi bowiem nigdy nie uwierzyło w to, że Jezus zabrał im serce z kamienia a dał nowe. Ktoś powie: ja bym może i w to uwierzył, gdybym to swoje nowe serce zobaczył. Ale widzę w sobie ciągle to stare, myślące jedynie o sobie. Dlaczego tak jest? Popatrz jak skutecznie zostałeś zaatakowany przez szatana. Czy może od samego dzieciństwa nie mówiono ci setki razy, że jesteś niegrzeczny, że inne dzieci są lepsze? A może przez uchylone drzwi usłyszałeś, jak ciocia mówi do mamy: widzisz, chciałaś tę ciążę usunąć, a dzieciak urodził się całkiem niezły. A może zdenerwowany ksiądz w mrocznym konfesjonale przepowiedział ci potępienie? Szatan bardzo pilnuje byśmy w takim przekonaniu trwali. Są ludzie, którzy każdego dnia słyszą od żon, matek, ojców tylko jedno: źle pracujesz! jaki niezdara z ciebie! Nic w życiu nie osiągniesz! Jesteś beznadziejny! I tak przez 20, przez 50 lat. Cała lawina błota na to nowe serca przekonuje nas wreszcie, że w głębi naprawdę jesteśmy źli. A to powoduje spustoszenie w naszym życiu rodzinnym. Zwróć uwagę: ile znasz takich małżeństw, które po 50 latach pożycia mogą powiedzieć: życie mieliśmy trudne, ale piękne, kochamy się nadal bardzo, szanujemy. Oto nasze córki i nasi synowie. Pozakładali szczęśliwe rodziny. To nasi wnukowie. Porządni, czyści, prawi. Ile jest takich pięknych emeryckich małżeństw? Ilu chłopców, młodych mężczyzn może powiedzieć: mój ojciec nauczył mnie życia. Przez szczere osobiste rozmowy pokazał mi jak żyć. Wiele razy rozmawialiśmy i o seksie i o kobietach i o męskości. Mój ojciec jest moim wspaniałym przyjacielem. Ilu mężczyzn tak może w Polsce powiedzieć? Naprawdę niewielu. A przecież tyle się mówi o rodzinie, tyle mamy katechez, nauk rekolekcyjnych. Gdzie jest mądrość i siła naszych odkupionych serc? Została skutecznie zaatakowana. Zauważyłeś ile razy w życiu, po jakiejś porażce mówiłeś sobie po cichu: ale jestem głupi, jaki ze mnie osioł, jestem do niczego! Skąd się to w tobie wzięło? A ile razy cieszysz się w samotności z tego, że Jezus dał ci nowe serce? Że tam w głębi jesteś dobry? Mówiłeś to kiedyś w zachwycie sam do siebie? Może bym i powiedział – odpowiesz, ale gdzie jest we mnie ta dobroć? Jest na samym dnie serca. Niedawno, pewien człowiek uzależniony od pornografii, przekonywał mnie, że jest do cna złym człowiekiem. Zapytałem go, czy był już w kinie na filmie o papieżu. Gdy potwierdził spytałem powtórnie: a płakałeś podczas projekcji? Kilka razy – odpowiedział. A na filmach pornograficznych płaczesz? Nie. Na takich filmach nigdy, choć moje serce tak bardzo pragnie erotyki. Tak, ono uwikłało się w pożądliwość, ale nie swoją głębią. Tam pozostało dobre. To stamtąd płyną łzy. Grzech pochodzi z ciała, z naszej starej, dogorywającej natury, która ciągnie się za nami jak odwłok. Z grzechem będziemy musieli jeszcze walczyć, ale serca w głębi mamy dobre. Mówię to do Ciebie, choćbyś był po uszy uwikłany w grzech. Słyszysz? Serce masz dobre! I Jezus mówi Ci, odszukaj je. Byśmy mogli tego dokonać wprowadza nas na drogę, którą kiedyś poprowadził Piotra. W dzisiejszej ewangelii powiedziano: kto straci swe życie z mojego powodu znajdzie je. Tu nie chodzi o to, byśmy teraz umierali za Chrystusa, ale pozbyli się wegetacji w ciągłym poczuciu winy, wstydu, który prowadzi nas do rozpaczy. A to nie jest prawdziwe życie! Pamiętacie, co powiedział ojciec z przypowieści o marnotrawnym synu, gdy ten wrócił do domu? Trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły a znów ożył. Gdy ów młodzieniec bawił się, hulał a potem jadał strąki ze świniami, nie wiedział nawet, że nie żyje. Kiedy z koleżanką w pracy raczycie się różnymi półprawdami, które napełniają cię poczuciem wartości, kiedy czytasz kolorowe pisma, tę słodką papkę dla zakompleksionych serc, kiedy ciągle kogoś krytykujesz, to jesteś jak marnotrawny syn. Tak naprawdę nie żyjesz. Zalękniony, umęczony, uciekasz przed sobą. Jeśli mówisz, że masz już tego wszystkiego dość, to dobrze, że tak mówisz. Oby tak było. Pamiętaj o słowach marnotrawnego syna: Wstanę i wrócę do mego ojca. To manifest wszystkich, którzy zaczynają wierzyć, że gdzieś na dnie ich serca jest dobro, jest życie. Pamiętaj: to najlepszy pomysł, na jaki kiedykolwiek człowiek wpadł na ziemi: Wstanę i wrócę do mego ojca. Gdy je wypowiesz łzy szczęścia spłyną po twojej twarzy. Twoje serce ożyje. WSTĘP Chrystus, Drugi Adam, pokonał grzech, który tkwił w starym człowieku. Przez chrzest jesteśmy na nowo stworzeni, choć nasze serce jest nieustannie narażone na atak Złego. Jednak na samym dnie pozostaje ono zawsze dobre. Każda z wiarą przeżyta Msza święta zanurza nas w tajemnicę odkupienia naszego wnętrza. Niech i ta Eucharystia umocni nas w przekonaniu, że mimo upadków nigdy nie przestajemy być Bożymi dziećmi. MODLITWA POWSZECHNA Źródłem dobroci, która ukryta jest w naszych sercach, jest sam Bóg. Zwróćmy się teraz ku Niemu z prośbami, by nikt nie pozbawił nas nieustannego doświadczania godności dzieci Bożych. Módlmy się za wszystkich chrześcijan, aby ponad wszystko miłowali Chrystusową prawdę, która niesie człowiekowi wyzwolenie. Módlmy się za tych, którzy mają uszy, ale nie słyszą, mają oczy ale nie widzą, aby światłość z wysoka przeniknęła ich serca. Módlmy się za nauczycieli i uczniów rozpoczynających nowy rok szkolny, aby ich praca prowadziła do duchowej wolności młodego pokolenia Módlmy się w intencji naszej ojczyzny, by dane jej było żyć w pokoju. Módlmy się za naszych zmarłych, którzy przechodzą przez drogę czyśćca, aby ich dusze w pełni uwielbiły Boga. Módlmy się za nas samych, abyśmy Zbawiciel uleczył w nas rany serc złamanych. Panie Jezu Chryste, Ty sam mówiłeś, że jesteś światłością świata, bądź jasnością naszych sumień i ulecz nasz duchowy wzrok, abyśmy dostrzegli pułapki Złego i na ścieżkach życia potrafili rozpoznać tą drogę, którą jesteś Ty sam. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen. Źródło: Ewangelia wg św. Mateusza 16, 21-27 Do odsłuchania/skopiowania wersja audio homili Inne homilie ks. Piotra: . 221 305 344 204 143 218 120 452